czwartek, 31 października 2013

Śniadaniowe inspiracje - jajko w koszulce na sałatce

Lubię zjeść dobre śniadanie. Potrafi ono zmienić calutki dzień - na dobry dzień. Wystarczy ten kolorowy, pożywny i smaczny start pełen witamin, aby zgromadzona pozytywna energia przekształciła się w dobry humor.
A co może być lepszego na śniadanie od jajek, kolorowych warzyw i kromki chleba na zakwasie własnego wypieku? No właśnie!
Tym razem wypróbowałam jajek w koszulkach. To był 2 raz jak je przygotowywałam. Za pierwszym razem nie byłam zadowolona z efektu, choć nie powiem, żeby mi wtedy nie wyszły.  Tym razem zrobiłam je według nieco innych wskazówek (omijając wir wodny w garnku) i efekt mnie dużo bardziej satysfakcjonuje. I jeśli mam być szczera, to doszłam do wniosku, że ugotowanie jajka w koszulce jest prostsze niż ugotowanie go na miękko, gdzie w zależności od rodzaju i wielkości jajka efekt zazwyczaj jest inny od oczekiwanego, a pełne ścięcie białka z zachowaniem płynnego żółtka jest prawie niemożliwe. W przypadku jajek w koszulkach? Prościzna!
Także garnki w dłoń i gotujemy ;)

jajko w koszulce na salatce


Składniki (na 1 porcję):
przepis autorski

  • 1 jajko
  • 2 lyżki octu
  • garść ulubionej sałaty
  • 1/2 papryki
  • 1/4 marchewki
  • 5-6 czarnych oliwek
  • 1 plaster białego sera śmietankowego
  • 1 łyżka octu balsamicznego
  • 2 łyżki oliwy z oliwek extra vergine
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie chleb na zakwasie do podania

jajko w koszulce na salatce


Sposób przygotowania:

W szerokim garnku wstawić wodę do zagotowania - powinno jej być ok. 12 cm wysokości garnka (mniej więcej - nie sprawdzajcie linijką;). Warzywa umyć, sałatę porwać na kawałki i osuszyć, ułożyć na dnie talerza. Paprykę pokroić w paski, z marchewki wyciąć obierakiem do warzyw cienkie wstążeczki, oliwki przekroić na pół, a plaster sera na ósemki. Wszystko ułożyć na sałacie. W małym słoiczku wymieszać oliwę z octem, doprawić do smaku, zakręcić i energicznie potrząsać słoiczkiem aż do utworzenia się emulsji. Sosem skropić sałatkę.
Do gotującej się wody wlać 2 łyżki octu (ja używam winnego, ale spirytusowy też się nada), zmniejszyć ogień, tak aby woda się uspokoiła. Opcjonalnie można zrobić w wodzie wir robiąc łyżką spiralę od zewnątrz do wewnątrz garnka. Według mnie nie jest to potrzebne. Jajko delikatnie rozbić do małej miseczki, kokilki lub na spodeczek do kawy. U mnie sprawdziła się kokilka. Z bardzo małej wysokości zsunąć jajko do wody. Nastawić timer na 2 minuty. Łyżką delikatnie zagarnąć nitki białka w stronę jajka, ewentualnie, jeśli przykleiło się do dna, bardzo delikatnie poruszyć całe jajko, aby swobodnie pływało. Gotować 1,5 - 2 minuty. Po tym czasie białko jest ścięte, ale żółtko wciąż płynne. Jajko wyłowić łyżką cedzakową i ułożyć na sałatce.
Podawać z chlebem na zakwasie.

Smacznego!

jajko w koszulce na salatce

wtorek, 29 października 2013

Polędwica wieprzowa pieczona w musztardzie i szynce + sos pieczeniowo-musztardowy

Dziś przychodzę z kawałem mięcha ;) Wprawdzie rzucać nim nie będę, ale za to pokażę sposób jak je przygotować w pyszny sposób. Polędwica wychodzi aromatyczna i soczysta. Do tego na wypuszczonym przez nią soku robi się najlepszy sos do mięsa - aromatyczny, bogaty w smaku, o kwasowej nucie musztardy - idealnie podkreślający smak mięsa. Regularnie wracam do tego sposobu na polędwiczkę, gdyż przepis jest bardzo prosty i szybki w wykonaniu, a smak pozostaje wyborny. Mało pracy za maksimum efektu! To lubię, a Wy?



Składniki:
(źródło)
  • 1 polędwiczka wieprzowa
  • 6-10 plastrów szynki długodejrzewającej (używałam szwarcwaldzkiej, delikatnej i prosciutto)
  • 1/2 słoiczka ulubionej musztardy (robiłam na dijon, miodowej i francuskiej - wszystkie się sprawdziły)
  • 2 łyżki sosu worcester
  • sól, pieprz
Na sos:
  • sok wypuszczony przez pieczone mięso
  • reszta marynaty do mięsa
  • 100ml wina (czerwonego dla ciemnego sosu, białego dla jaśniejszego) - w zależności od porządanego efektu możecie użyć różnych win. Czerwone wytrawne wino nad bogaty, wytrawny smak z kwaskową nutą, białe wytrawne dodatkowo podkreśli jego kwaskowość i sprawi, że sos pozostanie lżejszy w smaku, a np. porto doda zadziornej lekko słodkiej nuty - eksperymentujcie!
  • woda/bulion warzywny
  • opcjonalnie 2 łyżeczki mąki
  • opcjonalnie 2 łyżeczki śmietanki
  • sól, pieprz


Sposób przygotowania:
Mięso:
Piekarnik nagrzać do 180st. C. Polędwicę umyć, osuszyć i oczyścić z błon i tłuszczu. Musztardę wymieszać z sosem worcester, doprawić odrobiną soli i pieprzu. Jeśli używacie musztardy ziarnistej warto marynatę lekko zblendować - poprawi to jej konsystencję. Na desce ułożyć plastry szynki, tak żeby na siebie nachodziły. Posmarować je lekko marynatą musztardową, położyć na nich mięso i je również nasmarować marynatą. Plastry szynki owinąć wokół polędwicy. Można całość zabezpieczyć wykałaczkami lub sznurkiem. Mięso włożyć do naczynia żaroodpornego i piec przez ok. 40 minut. Po tym czasie naczynie wyjąć, mięso odłożyć, aby odpoczęło, zanim je pokroimy - dzięki temu soki nie uciekną z niego zaraz po przekrojeniu.
Sos:
W tym czasie przygotować sos. Foremkę, w której piekło się mięso zdeglasować winem, jednocześnie zeskrobując wszelki zaschnięte resztki. Jeśli naczynie nadaje się na kuchenkę, można dalej pracować w nim, jeśli nie - przelać wszystko do małego rondelka. Dodać resztę marynaty musztardowej i zagotować. Spróbować i dodać taką ilość wody lub bulionu, aby sos uzyskał odpowiednią intensywność. Można go zagęścić mąką rozmieszaną w odrobinie zimnej wody lub śmietanką lub jednym i drugim. W razie potrzeby doprawić do smaku solą i pieprzem.

Mięso podawać po kilku minutach pokrojone w dość cienkie plastry w towarzystwie sosu, ulubionych dodatków (polecam ziemniaki, kopytka lub kaszę) i świeżej surówki.

Smacznego!

Poledwica wieprzowa pieczona w musztardzie i szynce + sos pieczeniowo-musztardowy

Poledwica wieprzowa pieczona w musztardzie i szynce + sos pieczeniowo-musztardowy


niedziela, 27 października 2013

Ravioli dyniowe z masłem szałwiowym

Tą pastę już widzieliście - pokazywałam ją z okazji World Pasta Day 2013.
Wymaga ona od nas nieco pracy, ale efekt jest pyszny! Nie wiem jednak czy polecałabym robienie tego makaronu osobom, które nie mają robota kuchennego o mocnym silniku lub silnych męskich dłoni do pomocy. Ja próbowałam zagnieść ciasto sama, jednak na początku jest ono tak twarde i ciężkie w pracy, że szybko się poddałam i pracę przejęła Mum(ia), która swoją drogą też się troszkę zgrzała, zanim ciasto było dobrze wyrobione. Na szczęście ciasto po godzince leżakowania bardzo mięknie, więc wałkowanie nie jest już tak trudne.

Ravioli dyniowe z maslem szalwiowym


Składniki:
źródło

Ciasto:
  • 300g mąki
  • 2 jajka
  • 1 zółtko (dałam 2)
  • 1 białko
  • kilka łyżek wody
Nadzienie:
  • 1 szklanka puree z dyni (w przepisie sposób wykonania)
  • 1 szalotka lub mała cebulka
  • 4 łyżki drobno startego parmezanu
  • 1 łyżka zmielonych pestek dyni
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżka bułki tartej
  • 1 jajko
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Masło szałwiowe:
  • 50-80g masła
  • garść świeżej szałwii
  • sól, pieprz

Ravioli dyniowe z maslem szalwiowym


Sposób przygotowania:
Na puree z dyni: pokroić dynię w duże kawałki (moja była niewielka, więc pokroiłam ją na 8 części), usunąć nasiona pozostawiając samą zwartą część, lekko spryskać oliwą i piec w 200st.C do miękkości - w zależności od dyni 20-60 minut. Lekko ostudzić, wybrać miąższ łyżką, przełożyć na ściereczkę i dokładnie odcisnąć z wody. Na koniec zmiksować- ja ten krok pominęłam - do nadzienia odpowiadały mi takie bardzo drobne cząsteczki dyni.

Do mąki dodać jajka i żółtko i wyrabiać mokrymi dłońmi. Ręce moczyć co chwilę do czasu, aż wszystkie składniki się połączą. Jeśli wyrabiacie ciasto mikserem - dolewać po łyżce wody. Zagnieść gładkie ciasto, owinąć folią lub ściereczką i odłożyć na co najmniej godzinę, aby odpoczęło i zmiękło.

Przygotować farsz. Cebulkę drobno posiekać i podsmażyć na łyżce oliwy. Wymieszać z resztą składników. Ja zazwyczaj doprawiam masę do smaku przed dodaniem jajka (można ją wtedy doprawić odrobinkę mocniej niż docelowo) i dopiero po doprawieniu dodaję jajko i wszystko mieszam. Gotowe nadzienie odłożyć do lodówki.

Ciasto podzielić na 2 części, rozwałkować cieniutko (ok. 1 mm) na 2 placki o podobnym kształcie. Jeden placek powinien być trochę większy od drugiego. Mniejszy placek posmarować białkiem, układać łyżeczkę nadzienia w odstępach 2-3cm. Przykryć drugim plackiem, palcami docisnąć ciasto do siebie w przerwach pomiędzy pierożkami - pośrodku powstaną poduszeczki z nadzieniem. Ravioli wycinać nożem, ozdobnym radełkiem lub niewielkim kieliszkiem. Ewentualnie brzegi docisnąć jeszcze widelcem tworząc wzorek (ja tego nie robiłam - pierożki i tak się nie rozklejają w trakcie gotowania).
Ravioli wrzucać porcjami do osolonego wrzątku, gotować ok. 4 minut (lub dłużej), aż będą delikatnie al dente. Odcedzić.
W międzyczasie rozpuścić na patelni masło, zebrać pianę, dodać listki szałwi. Gdy liście się skurczą i zwiotczeją, doprawić solą i świeżo mielonym pieprzem. Ravioli wkładać do masła i podgrzać, aż będą ciepłe lub polewać masłem gorące ravioli bezpośrednio na talerzach. Ja preferuję tą drugą opcję, gdyż można kontrolować ilość dodanego tłuszczu.

Podawać gorące udekorowane parmezanem.

Smacznego!

Ravioli dyniowe z maslem szalwiowym

Ravioli dyniowe z maslem szalwiowym

piątek, 25 października 2013

Ravioli na Światowy Dzień Makaronu


Dziś na obiad było ravioli. Zgadniecie czym nadziane? Nie, to nie jest podchwytliwe pytanie ;)
A przepis dodam wkrótce.
Smacznego Światowego Dnia Makaronu życzy Półka z przyprawami!

czwartek, 24 października 2013

Podróże małe i duże - Barcelona to tylko początek

No to pierwszy odcinek z cyklu  "Podróże małe i duże" (klik). Przygotujcie się na długi wpis! Od razu też uprzedzam, ze niektóre zdjęcia są z komórki, więc i jakość średnia ;)

Nasza ostatnia podróż rozpoczęła się w Barcelonie - katalońskim mieście o niepowtarzalnym klimacie.
Nie był to nasz pierwszy raz tam - o wrażeniach po pierwszym pobycie możecie poczytać tutaj (klik).

Tym razem było trochę inaczej. Spokojniej, leniwiej. Nie zwiedzaliśmy za dużo - najważniejsze miejsca mieliśmy już "zaliczone" a obojgu nam potrzeba było wypoczynku. Tak więc spokojnie spędzaliśmy dni nad basenem, wylegując się w ciepłym, ale nie gorącym wrześniowym słońcu. Muszę przyznać, że wrzesień to czas idealny na podróż do Barcelony. Nie ma już nieznośnych upałów, które powodują, że ciężko jest zwiedzać, ale wciąż jest wystarczająco ciepło, żeby się poopalać.


Zamiast oglądać popularne zabytki jak Sagrada Familia czy domy Gaudiego, wybraliśmy miejsca bliżej natury i relaksujące spacery. Pokonaliśmy milion schodów (ruchomych;) do Parku Guella, aby po wspięciu się na punkt szczytowy z kamiennymi krzyżami natknąć się na oldschoolowego Pana z białymi włosami i zarostem, w kowbojskim kapeluszu, grającego na gitarze akustycznej amerykańskie szlagiery country, w tym Jego ukochanego Johnnego Casha i  to w wydaniu bardzo przyjemnym dla ucha. Właśnie za takie momenty i ich klimat uwielbiam Barcelonę. Joga w parku, muzyka country na żywo z widokiem na miasto i sangria pita podczas lunchu na świeżym powietrzu.

Milion schodów - na szczęście ruchomych ;) Widzicie ja daleko i nisko prowadzi ulica?

Ale widoki piękne!

Drugim miejscem, do którego się wybraliśmy był Montserrat. Jest to klasztor położony na skale oddalony o jakąś godzinę jazdy od Barcelony.

Kolejka linowa w drodze do klasztoru - tam na górze ;)

Najpierw kolejka podmiejska wywiozła nas na jakieś odludzie - stacja i budynek z kasą biletową wprost z poprzedniej epoki. Cicho, głucho, pusto i automat z napojami ;) Oczywiście (jak to u południowców) trafiliśmy na przerwę, więc posiedzieliśmy sobie godzinkę na ławeczce i kupiliśmy fantę z automatu ;) Potem kilkuminutowa przejażdżka kolejką linową (dla tych z lękiem wysokości polecam jednak kolejkę zębatą, dla tych nie bojących się - zdecydowanie linowa - piękne widoki!) i już byliśmy na miejscu.

 


 Góry dookoła naprawdę robią wrażenie!



Sam klasztor nie był może specjalnie interesujący, ale nie po to tam pojechaliśmy ;) Choć ciekawostka - był nawet witający nas tekst po polsku.

Klasztor
I polska tablica

 Czas spędziliśmy spacerując dookoła, obeszliśmy ścieżkę, wzdłuż ciągnęła się droga krzyżowa i półkę skalną niżej natknęliśmy się na... ślub! Piękna sceneria dla tak wyjątkowego dnia, prawda?

Ślub w wyjątkowym plenerze

A wieczory spędzaliśmy wesoło w portowych (i nie tylko) knajpkach w gronie znajomych delektując się sangrią i mohito.
Jeden z takich wieczorów był bliski smutnego zakończenia... Po entym mohito w kolejnym klubie stwierdziliśmy, że wracamy do hotelu na basen ;) Pomijam już na ile odpowiedzialny był ten pomysł, ale wiecie ;)
Roześmiani i rozgadani już pod samym hotelem doznajemy olśnienia. Aparat!!! Tak... Zostawiliśmy aparat fotograficzny na stole w klubie. Na samym początku wyjazdu życia. Żeby było jeszcze lepiej aparat należy do moich rodziców - mają oni super kompakt, bardzo wygodny na wyjazdy, więc nie zabieram swojego sprzętu, który nie dość, że 2 razy większy to na trybie automatycznym robi słabsze zdjęcia...
Szybkie otrzeźwienie, On biegnie z powrotem, ja przerażona i pewna, że już go nie odzyskamy.
Nie wiem czy wiecie, ale Barcelona to miasto złodziei. Przykre, ale prawdziwe. Grasują całe szajki kieszonkowców, o czym ostrzegają nas nawet przewodniki. Ze wszystkich moich znajomych, którzy mieli okazję być w tym mieście, blisko połowa została okradziona... Wyobraźcie sobie więc co czułam w tamtym momencie.
On po dobiegnięciu do klubu i znalezieniu kelnera, który nas obsługiwał, bez ceregieli wręczył mu 20 euro i zapytał o aparat i.... otrzymał go z powrotem! W Barcelonie- niesamowite! Chyba tylko ja mogłam mieć tyle głupiego szczęścia (mówiłam Wam już kiedyś, że jestem dzieckiem szczęścia?;). Ulga jaką odczułam była wielka, a Jemu dziękowałam jeszcze pół wieczoru ;)

A co z jedzeniem? Było zdecydowanie smaczniej niż poprzednim razem, choć wciąż podtrzymuję swoje zdanie, że fanką kuchni hiszpańskiej, a już na pewno knajp w Barcelonie to ja nie jestem. Bardzo łatwo jest zapłacić dużo, a zjeść słabo. Na szczęście jednak tym razem mam i miejsca do polecenia!

1. Les Quinze Nits na Placa Reial (prowadzi tam boczna uliczka od La Rambli). Jedzenie jest naprawdę smaczne, a ceny umiarkowane. Szczególnie polecam ciasto z białą czekoladą. jest okrutnie słodkie, więc polecam jedną porcję na 2 osoby, jednak smak jest niesamowity! Aż się rozmarzyłam... Codziennie wieczorem przed restauracją ustawia się kolejka, warto więc być tam najpóźniej ok. 19, jeśli chcemy uniknąć 30minutowego oczekiwania na stolik.
Tą knajpę powinniście znaleźć także w sowim przewodniku.

Burger - naprawdę smaczny
Kurczak nie pamiętam jaki ;)

Paella z makaronem ;)

Ciasto z białej czekolady - pycha!

Kolejka w oczekiwaniu na stolik


2. Creperie Bretonne Annaick w Porcie Olimpijskim pod Złotą Rybą. Nie jest to wprawdzie kuchnia hiszpańska, ani tym bardziej katalońska. Jednak w rozsądnej cenie możemy zjeść pysznie chrupiącego naleśnika gryczanego z wybranym nadzieniem. U mnie wersja lunchowo-śniadaniowa - z szynką, jajkiem i serem. Musze przyznać, że można się naprawdę porządnie najeść takim daniem!
Również knajpa polecana w przewodnikach.

Pięknie zapieczony gryczany naleśnik


3. Shoko w dzielnicy Barceloneta przy promenadzie nad samą plażą (przy złotej rybie schodzicie na plażę, idziecie w prawo i po kilkunastu krokach wzdłuż promenady natkniecie się na tą knajpę), ale tylko w menu lunchowym. Ta knajpa A la Carte jest nieznośnie droga, ale do godziny 18 można przyjść i skorzystać z menu lunchowego za 17,5 euro. Wydaje się dużo, ale w cenie dostajemy przystawkę, drugie danie, deser, napój i kawę.Wychodzi przyzwoicie, a jedzenie jest smaczne. W każdej pozycji mamy do wyboru 3 różne potrawy. Obsługa pozostawia wiele do życzenia i na taki lunch zarezerwujcie sobie z 2 godziny, bo zanim się na wszystko doczekacie tyle minie, ale za długi czas oczekiwania lub błędy (On dostał bardzo krwisty stek, zamiast średnio wysmażonego i musiał czekać na nowy, a za drugim razem przerwy między każdym daniem wynosiła ok. 30 minut) rekompensują w rachunku. Za pierwszym razem nie zostały nam policzone dodatkowe napoje, które zamówiliśmy oczekując na nowego steka, za drugim razem policzone zostało 4,5 lunchu zamiast 5.

Natomiast na pewno nie polecam innych przewodnikowych wyborów:

1. Salamanca w Porcie Olimpijskim. Pamiętacie jeszcze 800g steki z poprzedniego wpisu (klik)? Tak, to właśnie ich dzieło. Byliśmy tam i tym razem, choć tylko towarzyszyliśmy znajomym, a sami raczyliśmy się sangrią. Wprawdzie tamte steki były typową wpadką, a ryby i owoce morza są smaczne (tak przynajmniej twierdzili znajomi), jednak uważam, że cena do jakości jest fatalna i możemy zjeść równie dobrze, albo i lepiej za mniejsze pieniądze.

2. Al Passatore na pl. de Palau. Włoskie jedzenie w bardzo słabym wydaniu i wcale nie takie tanie. Nawet nie ma się nad czym tu rozwodzić ;)

Z pozoru apetyczne - w smaku średnie

Przesolone! Może tak tego nie widać, ale podczas jedzenia miałam wrażenie, że makaron składa się z samych... kaparów


To tyle jeśli chodzi o Barcelonę. A Wy? Byliście w Barcelonie? Lubicie to miasto czy wręcz przeciwnie?

Jednak czekajcie na dalsze wpisy, będzie tylko lepiej! Będą takie atrakcje jak lekcja gotowania na Bali, kosztowanie Kopi Luwak i sieć restauracji z gwiazdką Michelina w Singapurze :)

CDN.

wtorek, 22 października 2013

Razowy domowy makaron

W mięsnym obok mnie raz w tygodniu można kupić wiejską kurę. Piękną, żółciutką kurę - idealną na rosół . Dobrałam do niej ładny, gruby plaster giczy wołowej - idealnej na rosół dzięki kolagenowym przerostom. W warzywniaku obok kupiłam świeże kolorowe warzywa - marchewkę, pietruszkę, seler, por. W domu czekały świeże zioła - tymianek, rozmaryn i król rosołu - lubczyk. Wiedziałam, że tym razem zupa wyjdzie nieprzeciętna. A skoro tak, to nie pozostało mi nic innego jak zrobić do niej domowy makaron. Bo w końcu jak można do tak pysznego, aromatycznego wywaru z najlepszych składników dodać przeciętny, sklepowy makaron?
Jak się okazało, zrobienie samodzielnie makaronu wcale nie jest trudne! Wystarczy zagnieść kilka składników, rozwałkować, pokroić i w pół godziny jest przepyszny dodatek do zup, do sosów, do wszystkiego. Polecam wypróbowanie do makaronu mąki razowej. Uważam ją za świetny wybór przy wyrobie domowego makaronu. Nie tylko sprawi, że będzie on zdrowszy, ale także smaczniejszy. Makaron z takiej mąki wyjdzie nieco twardszy, bardziej przypominający ten z pszenicy durum. Nie będzie też tak łatwo go rozgotować.
Spróbujcie - sami się zdziwicie, że to tak mało pracy, a efekt taki dobry.


Składniki:
(źródło)

  • 60g mąki pszennej razowej
  • 60g mąki pszennej
  • 1 jajko
  • 1 łyżka oliwy
  • woda
  • duża szczypta soli



Sposób przygotowania:


Obie mąki wsypać do miski i wymieszać z solą. Dodać jajko i oliwę. Zagniatać, dodając po łyżce wody, aż ciasto wchłonie całą mąkę i uformuje się w kulę, ale nie będzie się lepić do rąk. Zagnieść do momentu, aż będzie elastyczne. Ja używam na tym etapie robota kuchennego z hakiem. Ciasto przykryte ściereczką odłożyć na 20 minut, aby odpoczęło. Na stolnicy obsypanej lekko mąką rozwałkować makaron na bardzo cienki placek grubości ok. 1mm. Placek zostawić na ok. 30 minut do lekkiego obeschnięcia - będzie się łatwiej kroić. Makaron pociąć w pożądany kształt maszynką do cięcia makaronu lub nożem. Aby uzyskać krajankę do rosołu polecam pociąć placek w kilkucentymetrowej grubości paski, dobrze obsypać mąką i położyć jeden na drugim. Kroić ostrym nożem w cieniutkie paseczki, uważając, że nie naciskać za mocno na makaron - tak aby paski leżące na sobie się nie posklejały. Tagliatelle można uzyskać zwijając ciasto w rulon i również ostrym nożem krojąc plastry grubości 1cm lub pożądanej grubości.
Pokrojony makaron można od razu gotować w osolonym wrzątku (kilka minut, dokładny czas zależy od grubości makaronu i stopnia wyschnięcia) lub pozostawić na stolnicy do wyschnięcia (tagliatelle można zwinąć w gniazda). Wysuszony makaron można przechowywać w suchym, przewiewnym miejscu nawet kilka miesięcy.

Smacznego!




czwartek, 17 października 2013

Makaron z dynią

Dziś kolorowo, sezonowo, dyniowo ;) Pomysł na ten makaron podpatrzyłam u Pyzy. Idea mi się spodobała, więc dostosowałam do zasobów spiżarkowych i własnych upodobań i tak o to powstał ten szybki, jesienny obiad lub kolacja. Polecam na jesienną chandrę – te kolory i smak na pewno Wam poprawią humor!

makaron z dynia


Składniki:
  • 200g średniego makaronu (ja wybrałam pantacce, ale nada się też penne, łazanki, świderki czy muszelki)
  • 200g upieczonej dyni np. hokkaido (dynię pokroić w ćwiartki lub  wrazie potrzeby drobniej, usunąć gniazda nasienne, spryskać oliwą, położyć na wierzch listek szałwii i kawałek tymianku, piec w 170st. ok. 15 minut lub dłużej jeśli potrzeba)
  • 80g prosciutto lub podobnej szynki
  • 50g parmezanu
  • 100ml białego wina
  • 3 łyżki pestek dyni (mi się akurat skończyły, więc użyłam słonecznik)
  • 4-5 listków szałwii
  • 1 łyżka masła
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • Sól, pieprz
makaron z dynia


Sposób przygotowania:
Wstawić wodę na makaron, na suchej patelni podprażyć ziarna, aż będą rumiane. Makaron dodać do gotującej się, osolonej wody, w tym czasie przygotować sos. Dynię pokroić w kostkę, szałwię i szynkę w paski. Na tej samej patelni rozpuścić masło z oliwą dodać szałwię. Po 1 minucie dodać dynię i szynkę. Smażyć ok. 5 minut mieszając. Wlać wino i całość zagotować. Gdy makaron będzie al dente, za pomocą łyżki cedzakowej przełożyć go na patelnię z dynią. Do dania powinno dostać się trochę wody z gotowania makaronu – dzięki temu nie będzie suche. Dodać starty parmezan i wymieszać. Doprawić solą i świeżo mielonym pieprzem.

Smacznego!

makaron z dynia

makaron z dynia

poniedziałek, 14 października 2013

Pomysł na śniadanie - jajko sadzone w bułce pita

Macie czasem więcej czasu, żeby zrobić śniadanie, ochotę na coś specjalnego, ale zupełny brak pomysłu, co by to mogło być? Ja też ;)
Ostatnio w takiej sytuacji po prostu wykorzystałam zasoby lodówkowe i standardowe, wszystkim znane jajko sadzone podałam w nieco innym towarzystwie.
Śniadanie było pyszne :) Rozpływające się żółtko mieszało się z sosem i pokrywało świeże warzywa, boczek dodawał intensywności, a pita tworzyła pyszną i wygodną kieszeń na wszystko.

pomysl-na-sniadanie-jajko-sadzone-w-bulce-pita


Składniki (na 1 pitę):
  • 1 chlebek pita (najlepiej domowa, ale może być kupna)
  • 1 jajko
  • 1 plasterek boczku
  • 1 liść sałaty lodowej lub masłowej lub innej (nada się także rukola czy roszponka, a nawet szpinak)
  • 1 plaster pomidora

Na sos:
  • 1 ogórek konserwowy
  • 1 łyżeczka pokrojonej w kostkę cebuli
  • 1 łyżka majonezu
  • 1 łyżka jogurtu naturalnego
  • sól, pieprz


Sposób przygotowania:
Zacząć od sosu. Pokrojoną cebulę przełożyć na sitko i sparzyć wrzątkiem. Dzięki temu jej smak stanie się łagodniejszy, ale wciąż pozostanie chrupka. Ogórka pokroić w drobniutką kostkę. W miseczce wymieszać majonez, ogórka i cebulę. Dodać jogurtu, tak aby osiągnąć pożądaną konsystencję. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Pitę włożyć na 2-3 minuty do tostera lub nagrzanego piekarnika. Na suchej patelni podsmażyć przekrojony na pół plaster boczku. Sałatę lodową pokroić w paski, pozostałe gatunki sałat można zostawić w całych liściach. Gdy boczek się zrumieni, ściągnąć go z patelni i ostrożnie wbić na nią jajko - uważając, aby żółtko pozostało nieuszkodzone. Pitę wyjąć, gdy odrobinę ostygnie przekroić tworząc kieszonkę. Posmarować cienko sosem, włożyć sałatę, pomidora, boczek. Gdy w jajku zetnie się białko, a żółtko pozostanie płynne delikatnie przełożyć je z patelni do wnętrza pity. Dodać jeszcze trochę sosu i podawać od razu, na ciepło.

Smacznego!

pomysl-na-sniadanie-jajko-sadzone-w-bulce-pita

pomysl-na-sniadanie-jajko-sadzone-w-bulce-pita

piątek, 11 października 2013

Podróże małe i duże


Tym razem podróże duże ;) Tegoroczny wrzesień zapisał się w moich wspomnieniach na całe życie. Cały miesiąc spędziliśmy na walizkach zbierając cenne chwile.

2 osoby, 30 dni, 9 lotów, 6 hoteli, 5 krajów, 25kg bagażu, 1142 zdjęcia, 1 lekcja gotowania, 1 koncert i 1 wesele.

Niezliczona ilość knajpek, dań, zabytków, pięknych widoków i uśmiechów.


5 dni w Barcelonie


2 dni w Singapurze



8 dni na Bali 




Znów jednonocny przystanek w Singapurze




I 3 dni w Bangkoku



Powrót do Warszawy i wrażeń ciąg dalszy na koncercie Macklemore and Ryan Lewis


I na sam koniec wisienka na torcie - świętowanie przypieczętowania miłości naszych przyjaciół na ich weselu.


Macie ochotę na nieco obszerniejsze relacje z poszczególnych etapów wyjazdu?
Piękny klasztor Montserrat i prawie utrata aparatu w Barcelonie.
Wszechobecna zieleń, futurystyczne budowle i bogactwo Singapuru.
Bujna roślinność, przyjaźni ludzie, skutery i śmieci na Bali.
Uliczne jedzenie, oszukujący taksówkarze i śmieszne ceny w Bangkoku...
...i więcej.

I oczywiście na blogu kulinarnym nie może zabraknąć jedzenia! A jest co opowiadać - oprócz mnogości smaków i aromatów azjatyckiego jedzenia zaliczyliśmy także lekcję gotowania na Bali :)

Gotowi?

CDN. :)